RYSZARD MAREK GROŃSKI

KIJ W ŚRODOWISKO

O książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia: 1 | 2
Role i życiorys teatralny
Zamówienia

Powrót do str.gł.

  

Lubimy sielanki. Mieczysław Grydzewski w redagowanej przez siebie rubryce Silva rerum w londyńskich „Wiadomościach” ocalił od zapomnienia anegdotę z lat trzydziestych. Świętokrzyska, ulica żydowskich księgarzy. W antykwariacie dzwoni telefon. W słuchawce damski głosik:

— Poproszę z panem Kuszpietowkim.

— Tu nie ma żadnego pana Kuszpietowskiego — wyjaśnia księgarz. Zdenerwowany pojawieniem się na ulicy oenerowskich bojówkarzy.

Telefon dzwoni jeszcze trzykrotnie. Za każdym razem panienka chce mówić z panem K. W końcu coraz bardziej nieswój warszawski bukinista zadaje pytanie:

— Kim jest pan Kuszpietowski, bo ja o nie znam.

— Jak to pan go nie zna — zdumiewa się dziewczę. — To przecież ten pikieciarz, który stoi przed sklepem. Pan będzie człowiekiem, pan go poprosi o aparatu...

Lubimy sielanki. Opisem takiej właśnie swojskiej sielanki, gdzie wszyscy się znają i wzajemnie świadczą sobie grzeczności, jest książka Marii Bojarkiej — „Król Lear nie żyje”. To będzie bestseller, którego nie uda się zamilczeć, zagdakać, odesłać na półę. Wdowa po Tadeuszu Łomnickim opisała książkę o Wielkim Aktorze. Największym — jak z uporem podkreśla. I już choćby to stwierdzenie tłumaczy, dlaczego tak potoczył się jego los. Prowadząc do finału: śmierci na cenie. Śmierci w teatrze. Zaraz po wypowiedzeniu słów: „Więc jakieś życie świta przede mną. Dalej, łapmy je, pędźmy za nim, biegiem, biegiem”. Nic z patosu: Bojarska jest świadkiem patrzącym chłodno, ironicznie, z dystansem. Ona opowiada swoją wersję aż do kropki, chociaż Bóg jeden wie, ile to ją kosztuje, żeby tragedia przejrzała się w lustrze zawieszonym w garderobie. Przypomina powiedzenie Leona Schillera, któremu także kiedyś aktor zmarł na scenie: — „Albo próbujemy, albo umieramy".

Makabryczny żart. Czy to wypada, czy to jest zgodne z normą przyjętą dla wspominkarstwa? Ale Bojarska świadomie rezygnuje z pisania łzami: analizuje spektakl w teatrze absurdu. Jego bohaterem jest Tadeusz Ł. O którym powiadano, że ma trudny charakter. I że trawi go głód władzy. To on popchnął aktora, komedianta przecież, w kierunku kariery politycznej. A środowiskowy życzliwiec ostrzegał:

„I po co ci, Tadziu, ta partia, skoro umiesz grać...”

Łomnicki nie posłuchał kolegów. Był członkiem KC, rektorem PWST, dyrektorem Teatru na Woli. Co mu to dało? Może tylko wiedzę zza kulis, przydatną, kiedy gra się rządzących. Z wysokości tronu, ze stołka w komitecie. Maria Bojarska przytacza jego opowieści. O bitwie między ochroniarzami polskimi i rumuńskimi, gdy obecny na jakimś konwentyklu Ceausescu poprosił o wodę mineralną. I polscy gospodarze chcieli mu podać naszą „mazowszankę”. A nie po to Rumuni przywieźli swoją wodę, sto razy sprawdzoną i skontrolowaną, żeby ktoś otruł Słoneczko Karpat. Inna opowieść: Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Towarzysz Karkoszka dzieli się z towarzyszami refleksją: — „To on już chyba nie wróci...” Sala obrad plenarnych. Jeszcze nie zaczęła się nasiadówka Generał Moczar podśpiewuje — „Si, si, si, to włóczęgi serenada”. I nagle woła do grzebiącego w papierach Łomnickiego: — „Tadeuszu, idźcie stąd!”

Generał miał rację. Nie warto było przesiadywać w tych gmachach. Władza... Maria B. potwierdza: tak, kiedyś zdarzyło się, że dla członka KC zatrzymano Wyścig Pokoju: Żeby zdążył na kolejną naradę. A w zaprzyjaźnionej Bułgarii — umożliwiono mu lot transportowym samolotem z Warny do Warszawy. Na plenum. Dziś pies z kulawą nogą o tym ważnym plenum już nie pamięta. Rozkosze i uroki życia prominenta... Wczasy w Drużbie, talon na marny samochód, paszport beż wystawania w kolejce: Jeśli wierzyć autorce, partyjny rwacz tylko raz, jeden jedyny raz pławił się w luksusie: Kiedy jako rekonwalescent, po operacji serca — mieszkał u Romana Polańskiego przy Avenue Montaigne.

Niezwykła jest ta książka. Niezwykła jako zapis współczesności. Na przykładzie wyboru, jakiego dokonał Wielki, Największy Aktor, oglądamy funkcjonowanie mechanizmu, z którym stykali się ludzie aktywni, ludzie o pasjach społeczników. Chcąc coś osiągnąć, coś przeforsować — Łomnicki musu być w partii. Koniunkturalizm? Po oddaniu legitymacji (1 grudnia 1981 r.) dochował wierności temu, co w niezgodzie z modą — nazywamy ideą. „Byłem i jestem człowiekiem rozumiejącym sens i istotę socjalizmu, jego wielkie znaczenie dla przyszłości — nie tylko mojej, nie tylko polskiego społeczeństwa, ale świata. I to, że nie godzę się z formami sprawowania władzy w Polsce, w niczym by nie usprawiedliwiało mojego zbliżenia do sfer hierarchii kościelnej”, napisał w publikacji o aktorskim bojkocie. Gdy Hanna Skarżanka zaproponowała mu granie Chrystusa w misterium, zapytał grzecznie, czy nie ma dla niego lepszej roli.

No dobrze — co takiego osiągnął Tadeusz Łomnicki? „Dali mu tę rolę, bo partyjny” — orzekły autorytety, kiedy zagrał w filmie i w serialu Pana Mchała. Bojarska, księgując uczynki, sporządza bilans zamknięcia. A więc gdyby nie gry, podchody, korytarzowa dyplomacja i hojnie rozdawane uśmiechy, pewnie nie doszłoby do premiery sztuki Różewicza „Do piachu”. Nieprędko też obejrzałaby Warszawa „Hamleta we wsi Głucha Dolna”. Nie byłoby możliwe wystawienie „Galileusza” Brechta i dramatu „Gdy rozum śpi” Vallejo. Roman Polański z pewnością nie reżyserowałby w stolicy PRL-u „Amadeusza”. I nie mógłby zagrać roli Mozarta. Dość przypomnieć kolportowane w związku z tym wydarzeniem ulotki patriotów z „Grunwaldu”.

Nie byłoby tych przedstawień, bo nie byłoby Teatru na Woli. W jakimś sensie tłumaczy to zaciekłość, z jaką najpierw podgryzano, później zaś zniszczono tę scenę. Posługując się już solidarnościową demagogią: komuch odebrał klasie robotniczej salę przeznaczoną na gimnastykę rekreacyjną! Zapomnijmy o teatrze, który po tej hańbie trafić miał w godniejsze ręce pani dyrektor z etosu. Gdyby nie współudział T. Ł. w budowaniu II Polski — w PWST przy Miodowej nie wykładałoby kilku teatrologów ze skazą ideolo. A pewien student dysydent (drobiazg, doprawdy) nie miałby z czego żyć. Dopiero z książki Bojarskiej dowie się, że kiedy z najwyższego rozkazu odebrano mu stypendium — rektor wypłacał je z własnej kieszeni.

Mowa o bilansie. Maria B. jest odważna. Straceńczą, bardzo polską odwagą. Zamiast budować pomnik — pokazuje, jak eleganckie, z gruntu szlachetne środowisko unicestwiało potwora. Z zapałem św. Jerzego walczącego ze smokiem zadawano mu ciosy i stokroć od nich dotkliwsze kopniaki. Tak się złożyło: Łomnicki zapłacił za wszystkich i za wszystko. Za czarusiów z przechowalni talentów. Za prezesów, posłów, akademijnych recytatorów. Nagle nawróconych na wartości chrześcijańskie i przekazywanie sobie znaku pokoju. Ktoś, kto nie przywykł do śpiewania w parafialnym chórze, został skazany na samotność pokuty, na wegetację, codzienną szarpaninę. Bojarska cytuje opinię reżysera filmowego, który niejedno zawdzięczał upadłej wielkości. „Zważywszy na polityczną przeszłość Tadzia, środowisko i tak potraktowało go łagodnie, wyjątkowo łagodnie”...

Ta łagodność to krętactwa i uniki dyrektorów, gdy zgłaszał się do nich z propozycjami. Zwłaszcza z propozycją zagrania Leara: ta rola stała się jego obsesją. Łagodność to prezentacja, dokonana przez młodszego kolegę, środowiskowego ulubieńca. „Stara szkoła — poklepał protekcjonalnie Łomnickiego. — Czasem może być przydatna”. Sielanka: tułaczka po teatrach, gastarbeiterskie wyjazdy za chlebem, obietnice etatu. Przerażająca jest wiedza Bojarskiej. Przerażająca i zarazem budząca zdumienie. W latach gorzkiej biedy i dołowania przez przyjaciół, kolegów, współpracowników, wychowanków — Największy Aktor stworzył kreacje, które należą do historii, do legendy teatru: Krapp, Feuerbach, Icyk Sager w telewizyjnym spektaklu „Stalin”. To tam Łomnicki zasygnalizował, czym stałby się zagrany przez niego Lear.

Opis krajobrazu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zamykają sceny z pogrzebu. A więc to prawda, że trumna bez krzyża i piosenka Cohena wywołały zgorszenie. A więc to prawda, że świeckość obrzędu skłoniła telewizję do przełożenia programu o zmarłym. A więc to nie plotka, że minister kultury uciekł z cmentarza, gdy zobaczył, że nie ma księży.

Jak nazywał się ten minister, urzędujący na Krakowskim w lutym 1992 roku? Nie mogę sobie przypomnieć, a jakoś nie czytałem na temat skandalu, oburzonych wypowiedzi aktorów i krytyków. Może p. Rostworowski, ceniony muzealnik, pokaże jego podobiznę, organizując kolejną wystawcę Pętaków portret własny.

Polityka, 12.11.1994 r.


zobacz powiekszenie
 
 
 
 
 

powrót do str. ogólnej recenzji