RECENZJE

piszcie, Wasze recenzje zamieścimy

Kolejna recenzja

O książce
Recenzje

Fragmenty
Zdjęcia

Zamówienia

Powrót do str.gł.

 

Powieść lepsza niż joint

Anna Woźniak 

Bardzo się boję, że Kochaina zostanie zaszufladkowana jako literatura narkomańska, że Barwicza wrzucą do katalogu tematycznego razem z Barbarą Rosiek; że dystrybucja ograniczy się do ośrodków Monarowskich, a fragmenty książki zasilą głównie notatki autorów psychoterapeutycznych spotkań z chorymi. Pewne jest, że tę swoją rolę dydaktyczną odpowiednio zinterpretowana Kochaina wypełni, będzie to rola chlubna, godna, takie prawie katharsis, i świetnie. Chodzi jednak przede wszystkim o to, że Kochaina musi zostać doceniona jako kawał dobrej literatury, takiej, która wchłania w całości, która zachwyca, jest rzetelna, bez ściem i naciągania, a napisana językiem bardzo prawdziwym i bardzo swoim, pięknym momentami, takim, który stanowi o stylu Jędrka Barwicza. Zresztą tej właśnie indywidualności języka i stylu zazdroszczę Barwiczowi najbardziej. Kochaina to książka o miłości, którą się ćpa — obsesyjnej, uzależniającej nałogowo, bardziej niż mamma coca; miłości warunkowej — bo tylko do kogoś, kto na narkotyk się nadaje. To książka o wszystkich mniej ważnych miłościach także, tych, które przegrywały w wyścigu o istotność z byle jointem. To historia, która opisuje wszystkie jabłka w ogromnym koszu — zanim zgniją — Dżolę, Pupulka, Marę, Sarnę, Peti, Dario, Siwego..., wszystkich, których los kiedykolwiek zetknął z Filtrem, sfrikowanym, podstarzałym już, ale niezmiernie afektywynm ćpunem, który topi się i unicestwia w miłości do lolitki Bąk Donaty Soni. Skłonność do małolat to temat w literaturze znany, a Donia to bardziej taka gombrowiczowska Zuta Młodziakówna, bezczelna i pretensjonalna, i wodząca Filtra za nos, choć sama w sumie przez życie szyderczo popaprana i opluta. Bohaterowie, a przede wszystkim główna para kochanków — Donia i Filter, chorują na ćpanie i jeśli nie wszyscy są już glonami, to większość z nich ćpanie stoczyło i zniszczyło, bez względu na rodzaj towaru, czy to biały, czy brązowy był proszek. Największe wątpliwości budzi narkotyk zwany miłością, bo czy coś, co się ćpa, jest dobre, wartościowe, warte ofiary z siebie? I choć miłość jako narkotyk to już prawie związek frazeologiczny, i to mocno wyeksploatowany, to jednak przez Barwicza mistrzowsko podany, zaserwowany w poetycko wieloznacznej szprycy.

Kochaina to rodzaj listu do panny Bąk, w którym Filter próbuje poukładać swe myśli i wydarzenia, wyspowiadać się z siebie. Barwicz korzysta z kompozycji otwartej, pozbawionej wyrazistych konturów, podanej fragmentarycznie, niedookreślonej. Taka trochę nawet sternowska, bo z niejakimi zakłóceniami chronologii dziania się. Ta rwana fabuła przypomina Requiem dla snu. Flashbacki przerywane są momentami ćpania, Filter może pisać dzięki kolejnym porcjom zielska i proszku. Jak dobrze, że tyle tego na dzisiaj kupiłem... że dam radę ci to wszystko powiedzieć... Mamma coca daje mi dzisiaj jasność, odpowiednią prędkość i styl... więc dzisiaj warto... Świetny język Barwicza realizuje się dzięki wykorzystaniu młodzieżowego slangu, który, co fundamentalne, nie jest luźny na siłę, podrasowany, sztuczny, nie próbuje być zgredziarską sztamą z czytelnikiem, choć jego bohaterowi zdarza się działać zgoła odwrotnie — jest wtedy jednak owej sztamy świadomy — Jako wejściówkę postawiłem na trawie nie otwarte piwa i rzuciłem w powietrze najprostsze zaklęcia: siema, spoko i czad. I jeszcze kilka jakiś takich, aby powstała odjazdowa klima. Poziom kota w galarecie. Nie pamiętam, jak, ale jakoś to przyjęli.

Podobno Kochaina, zanim jeszcze została wydana, krążąc w niedokończonych pewnie jeszcze odpisach, przez wielu została uznana za kultową. Jest więc szansa, że nareszcie poszerzy krąg swych wielbicieli.

 

Lampa, kwiecień 2006

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

powrót do str. głównej ksiazki