O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Życiorys
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
AKT III, scena III
Na polanie Dziewanna wita ranne słońce uniesionymi rękami w geście
orantki.
DZIEWANNA
Słońce moje najdroższe, słońce ukochane,
Od wieków Pani Lunie w czerwcu poświęcane.
Mój najsłodszy kochanku u szczytu potęgi,
Od jutra słabnąć zacznie twój promień tak tęgi;
Na palec i na stopę, a potem na łokieć,
Aż pozostanie z ciebie tyle, co paznokieć,
By w końcu grudnia, w Gody, znów zacząć przybierać,
Wydłużać się od nowa bardziej, niż umierać.
Teraz w całej swej chwale, w dzień sobie królujesz,
Ale ja nocą rządzę — dziś pełnię poczujesz!
A gdy będzie zachodzić twa ognista pięta,
Jak żmija ją użądlę — przepadniesz w odmętach.
Jak wschodzę, ty zachodzisz, spalasz się w pożarze,
W piętę cię gryzę w końcu — trudno nam żyć w parze.
Raz w roku wytężamy się w gorącym Raku.
Dziś oddasz mi swą siłę. Witaj nieboraku!
Pojawia się Lubczyk z ożogiem w ręku.
LUBCZYK
Widziałaś tu, Królowo, mojego Filuta?
Zbiesił się, zawieruszył i gdzieś sobie fuka.
DZIEWANNA
Spojrzę zaraz do lustra. Popatrz też, zajrzymy
I tego sowizdrzała szybko wyłowimy.
Jest! O! Ładne rzeczy!
LUBCZYK
On zasnął na Hannie!
Ta murwa, nęta, flura! Zapomniał już o mnie.
No, już ja mu przypomnę, kto tu kim kieruje,
Zaraz mu tym ożogiem skórę wygarbuję.
DZIEWANNA
Co nagle, to po diable! Wieczorem okazji
Będziesz miała bez liku, ulżysz swej fantazji.
LUBCZYK
Masz rację. Ja im kota popędzę tej nocy,
Już mnie nie oczarują jego słodkie oczy.
I Hania popamięta, kto tutaj ma władzę,
Jej aksamitną skórkę pazurkiem pogładzę.
Rosą boso chodziłam i zbierałam zioła,
Zadziwi się mą mocą ta parka wesoła.
DZIEWANNA
Korowód czarodziejek ty dzisiaj prowadzisz
I z ich chórem, Lubczyku, także sobie radzisz.
Chcę, by dobrze wypadły i tańce, i śpiewy,
Ty jesteś najzręczniejsza, szykuj swoje wiedźmy.
LUBCZYK
Jeszcze zioła zbierają. Jak uwiją wianki,
Swe chałupy umają, pierwsze wygibanki
I pierwsze śpiewy zaczną pod niebo wywijać,
Pokażę im dokładnie, jak się w tańcu zginać.
Lubczyk odchodzi. Z drugiej strony nadchodzi Poeta.
DZIEWANNA
Najdroższy, wierzysz we mnie i w moją potęgę?
Wiesz, że dzisiejszej nocy Młodym Bogiem będziesz?
Taki jesteś słoneczny i taki zielony,
Jak dębczak dookoła liśćmi przystrojony.
POETA
Ach, cieszę się, że mogę twoje serce wzruszyć
I wszystkim tu stworzeniom ich siły przywrócić.
Przestudiowałem sobie dawne rytuały.
Wiem, że będą mnie twoje dziewki przebierały
Przy dźwiękach bębnów, fletów i kozła kwileniu,
Tonąc w pieśni radosnej, a nie w zawodzeniu.
O jedno tylko proszę — nie chcę pić napoju
Z odurzających ziółek, ani z muchomorów.
Spokojnie i z radością powitam płomienie
I ciało moje wydam na święte spalenie.
DZIEWANNA
Podziwiam cię, najdroższy, dumna jestem z ciebie,
Będę rzęsiście płakać na twoim pogrzebie.
I razem z twym popiołem wykąpię się w stawie,
A potem ciebie wskrzeszę, przy sobie zostawię.
Znowu będziemy razem, ciesząc się, kochając,
Tak wschodzisz i zachodzisz, życie mnie oddając.
POETA
Chcę, by chóry śpiewały dzisiaj jak najęte
I by im wtórowały instrumenty święte:
Bębny, kozły, cymbały, ligawy donośne
I by razem zagrały, jak mogą najgłośniej.
DZIEWANNA
Będzie tak, jak rozkażesz, mój Królu wspaniały,
Te wszystkie instrumenty tobie będą grały.
POETA
Teraz usiądź przede mną i popatrz mi w oczy.
To już ostatnia prośba, zanim spłonę w nocy.
Dziewanna i Poeta siadają naprzeciw siebie w przyklęku na piętach i
patrzą sobie w oczy. Po kilku sekundach Dziewanna odwraca wzrok. Poeta
wstaje i zaczyna odchodzić. Gdy Dziewanna zaczyna mówić, zatrzymuje się i
obraca ku niej.
DZIEWANNA
W głowie ci się przewraca — chcesz być równy bogom.
Nie jesteś Panem dźwięków. Przez ciebie przechodzą,
Ale ich wieczne źródło, choć w tobie pulsuje,
W każdym świerszczu też gada, w słowiku faluje.
Nie jesteś Panem mowy, a tylko jej sługą.
Kto tu pierwszą przyczyną, a kto tylko drugą?
Albo ja jestem źródłem — potężna Natura,
Albo Bóg, hen na tronie, czy cierpnie ci skóra?
POETA
Ani ty, ani nikt tam, nie z was śpiew wspaniały.
Nie ma starca na tronie. To są dyrdymały,
Może dobre dla dzieci, lecz nie dla poetów.
Tak mogłabyś przemawiać do swych ślepych kretów.
Muzyka bez śpiewaka — oto czym jest życie.
Źródło nie jest osobą, choć bije w zachwycie.
DZIEWANNA
Więc kim jestem dla ciebie? Przed moją potęgą
Ukląkłeś, ja oplotłam cię mej żądzy przędzą.
Tylko mnie miałeś służyć, wdzięczny za natchnienie,
Za me nocne pieszczoty księżyca promieniem.
Ja jestem twoją Muzą, ja jestem poezją,
Wszystkie inne pomysły cuchną mi herezją!
POETA
Owszem, jesteś poezją, tak więc śpiewaj sobie,
W drzewach, falach strumienia oraz zwierząt mowie.
Nie jestem niewolnikiem, żegnam i dziękuję,
Chyba wrócę do miasta, tam wenę poczuję.
Tak, ty jesteś poezją, tak, ty inspirujesz,
Lecz ona cię przekracza — poznaj ją, zrozumiesz.
Jest duchem tak potężnym, że przy niej świat cały,
Na pozór tak rozległy, wydaje się mały.
Poezja to snop światła płonący w przestrzeni,
Z niego roje galaktyk i ziarenko Ziemi.
DZIEWANNA
Jak śmiesz mnie lekceważyć! Wkradłeś się w me łaski
W kółko mnie wychwalając, a to tylko maski!
Teraz dopiero widzę twoją twarz prawdziwą,
Ukrywającą zdrajcy duszyczkę parszywą.
Sykiem żmii cię zmrożę, żądło osy wbiję,
Serce twoje porażę, mój jad cię zabije,
Sy! Sy! Sy!
POETA
Odbiję ten twój urok mym własnym zaklęciem,
Zobaczysz, kto jest magii słowa Arcyksięciem:
Mocą Gromu
Najwyższego
Wzywam ciebie,
Ducha złego
Precz z jej ciała,
Maro biała!
Czur! Czurrra!
OBOJE
Wyginając się od siebie w łuki.
AAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Ściemnienie.
|