4

 

O książce
Recenzje

Fragmenty
Zdjęcia

Zamówienia

Powrót do str.gł.

 

– Denerwujący – powiedział Sobowski, kiedy zostali sami.

Słuchali przekleństw Zepki. Sobowski uśmiechnął się. Przeprosił za kolegę.

– Lalena. Piękne imię – powiedział.

– Lalena jest z pochodzenia Czeszką.

– Interesujące.

– Nie dzwoniłeś.

– Naprawdę uważasz, że jest artystą?

– Kiedyś się starał.

– Na początku zawsze się starają. Potem im przechodzi.

– Chodzą na pasku takich jak ty.

– Fakt – przyznał Sobowski.

– Z drugiej strony uczciwy artysta nigdy się nie sprzeda.

– Nawet za cenę własnego zdrowia psychicznego?

– Artysta jest obłąkany z definicji. Szaleńcom do życia wystarcza ich własne szaleństwo.

Garbus objął Lalenę w talii, dziewczyna przytuliła się ufnie, bez wyrachowania. Erotyczna siła jej ciała osłabła. Odrzuciła porażającą broń, jak mężczyzna odkłada topór. Rola drogiej przyjaciółki, jaką przyjęła, wpływała łagodząco na agresywną świadomość Sobowskiego, kim są kobiety. Odczuł to jak nowe, nieznane doświadczenie. Poruszało go wzajemne oddanie obojga, nie potrafił jednak, mimo wszystko, uwierzyć w duchowy związek piękna i brzydoty; mają tu miejsce zbyt głębokie ustępstwa, zbyt wysokie oczekiwania. Co zatem wypełnia tę wielką, niezgłębioną, przestrzeń? „Łatwo jest owinąć brzydala wokół palca – myślał – to nie musi być wcale ślicznotka. Czego kaleka może się spodziewać? Jakie inne śnić sny niż tylko o swojej podrzędności?” Lalena uciekła przez jego wzrokiem. Milczenie przeciągało się, w tych okolicznościach Sobowski nie może być taki podejrzliwy.

– Jestem przyzwyczajony – Dolarczyk uspokajał. – Lalena na każdym robi wrażenie.

– Nie chodzi o Lalenę.

– Nie? Nie podoba ci się?

Dolarczyk był zmartwiony.

– Ujął mnie jej stosunek do ciebie.

– Zwróciłeś uwagę?

– Przepraszam, że się wtrącam...

– Nie, nie – garbus protestował – w porządku, niczym się nie przejmuj.

– To miłe z pana strony – powiedziała Lalena. – Wyjątkowe. Mężczyźni patrzą na mnie inaczej. Wie pan, jak. Nie dziwię się, ale... chcę czegoś więcej.

– Czego?

– Zrozumienia. Mówimy, a nikt nie słucha. To zresztą nie dotyczy tylko kobiet.

– Właśnie, właśnie! Dobrze to ujęłaś, skarbie! – Dolarczyk wspiął się na palce. – Sobowski, chciałbym, żebyś ją przesłuchał. Ona mówi, ty słuchasz.

– Ja nie zajmuję się przesłuchaniami.

– A kto?

– Moi ludzie.

– Jak uważasz – Dolarczyk rozłożył ręce. – Musisz nabrać przekonania. Obejrzyj ją.

Sobowskiemu wydawało się, że oczekuje się od niego komentarza.

– Jest piękna – rzekł. – Nic dodać, nic ująć.

– Obróć się.

Zakręcił przyjaciółką.

– Jest piękna z każdej strony – powiedział Sobowski. – I mądra.

– Co? Jestem szczęśliwy. Każdego dnia dostępuję zaszczytu oglądania nieziemskiego piękna. Jestem wybrańcem bogów. Do tego ma talent.

– Czy pani już gdzieś grała?

Dziewczyna spojrzała na garbusa z żalem.

– Tylko u niego.

– Kręcę amatorskie filmy – i znowu tani grzebień we włosach, można taki kupić w kiosku. – Krótkie formy o tematyce egzystencjalnej.

– Więc jesteś artystą?

– Ja? Tak myślę.

– Bardzo nudne są te twoje filmy – Lalena poklepała dziobaty policzek. – Każe mi skakać w ubraniu do basenu. Albo siedzieć w pustej wannie i jeść palcami rybę. Jest ambitny i kochany, ale...

Umilkła, przesunęła językiem po wypukłych wargach.

– Mów dalej, moje kociątko – zachęcił Dolarczyk.

– Bóg zlepił go z dziesięciu różnych facetów...

– I pudełka po telewizorze.

Garbus zadarł ręce i zajął się czesaniem.

– Widzi pan? Psychiatra mówi, że to rodzaj emocjonalnego natręctwa. Ma i inne, ale to rzuca się w oczy. Poza tym jest dobry, zrobiłby dla mnie wszystko.

– Wyrobiłeś sobie jaki taki pogląd? – wsadził Sobowskiemu grzebień pod żebro.

– Szmulek ma beznadziejny gust, jeśli chodzi o mnie. Ta sukienka jest z lateksu. Kupił ją w sklepie wysyłkowym dla lubiących obsikiwać się.

– Po to, żebyś się rzucała w oczy, kochanie, nie, żebym chciał na ciebie sikać. Dorobiłem się na opakowaniach, wiem, co znaczy przyciągać uwagę. Okej. Ona jest zbyt piękna i inteligentna, żeby marnować życie u boku takiego faceta – kolnął się w pierś. – Chciałbym jej coś zostawić, zapewnić przyszłość, żeby nie musiała się szlajać z łajdakami. Mówię o marzeniach. Jej i moich. Forsa nic tu nie znaczy.

– Dziękuję, skarbie. Już się wystarczająco nagadałeś. Wie pan – zwróciła promienne oczy na Sobowskiego – nie wierzyłam, że coś z tego wyjdzie, ale on się uparł.

– Urządza was pięć milionów? Co dzień wstaję z łóżka, klękam i modlę się do niej. Mówię jej, że jest żywym wcieleniem mojej duszy. Ja mam od małego piękną duszę. Nie wierzy. Nie boję się śmierci. Ona nie wierzy. W nic nie wierzy. Ma wielki talent i w niego też nie wierzy. Nawet w moją forsę nie wierzy. Ma marzenia, ale chyba w nie też nie wierzy.

– Będę o was pamiętał.

– Tak tylko mówisz?

– Zacznijmy od epizodów. Małych ról.

– Szalony jak Cyrano – oznajmiła Lalena z przekonaniem.

– Jesteś w stanie zrobić to dla niej? – dopytywał się garbus. – Chociaż tyle?

– Tak.

– Wierzysz, że ma talent?

– Załatwię przesłuchanie.

– Dziękuję, Sobowski. Bóg ci tego nie zapomni.

Podskoczył i pocałował Sobowskiego w policzek. Szturchnął Lalenę w bok:

– Uściskaj go.

Zarzuciła Sobowskiemu ramiona na szyję. Zginął pod jasnymi włosami. Zdumiewające, ale Lalena pachniała mlekiem. Walczył z pokusą zatrzymania jej przy sobie dłużej.

– Nie trzeba – wymamrotał, skonfundowany.

Garbus rozpłakał się niespodziewanie. Ona wyjęła batystową chusteczkę z torebeczki wielkości koperty i podała mu. Wysmarkał się głośno.

– Neurotyk. Masa kompleksów. Marzy, żeby kręcić filmy i boi się za to wziąć. Nie chce zrobić mi krzywdy, kręcąc film, którego nikt nie będzie oglądał. Gdyby mi to ktoś opowiedział, nie uwierzyłabym. Niczego ode mnie nie chce. Wie pan, nawet nie jestem jego kochanką.

– Jestem impotentem, Sobowski – wyjaśnił Dolarczyk zza chusteczki.

– Co za problem? – nachyliła się nad nim. – Mógłbyś mnie popieścić na przykład ustami, skrzacie.

– Chcesz mnie zabić? Wiesz, że moje serce by tego nie przetrzymało.

– Przyczesz włosy, biedaku – dotknęła go końcem palca. Paznokcie miała czerwone i niezbyt długie, tak, jak Sobowski lubił.

– Jasne, rybko. Trzeba trzymać fason – roześmiał się.

– Pan wie? Peruka. Szmulek jest zupełnie łysy.

– Sza! Tajemnica. Składam się w większym procencie z kości i pęcherzy powietrznych. Pewien medyk powiedział, że teoretycznie to ja mógłbym latać. Jak ptak.

Sobowski odprowadził ich do drzwi. Widział, jak w pasażu mijają się z Lolą, zatrzymują, Dolarczyk cieszy się, nie potrafi ukryć swojego szczęścia, streszcza Loli rozmowę, blondynka odstępuje o krok, delikatnym ruchem strąca łzy z powiek, mówi:

– Masz moją chusteczkę.

Poczuł skurcz w piersi.

– Czy teraz znajdziesz czas dla mnie?

– Wybacz. Musiałem porozmawiać. Właź. Coś taki nerwowy?

– Rozmawiałeś z Ryszardem?

Widok z okna: na pierwszym planie eklektyczne i neoklasycystyczne domy zdobione gzymsami, imitacjami tympanonów, kartuszami, girlandami maswerków, nieliczne już na tej ulicy, niegdyś zamożnej, obecnie pożądanej. Na drugim planie, ponad dachy utrudzone dźwiganiem ciężaru dziejów, wyrastają płaszczyzny nowych budynków. Szklane fasady odbijają niebo, startujące i lądujące samoloty, przelatujące ptaki, ale to rzadko. Zwierciadlana iluzja zamyka perspektywę ograniczając człowieka, pętając jego uskrzydlone fantazje, skazując na kompromisowe rozwiązanie aspektu wolnej przestrzeni. Wolna przestrzeń dostępna jest już tylko nad oceanami. Lądy rozparcelowano, korporacje gospodarcze i polityczne podzieliły się nimi. Ekspediował myśli i spojrzenia, a one powracały w postaci błysków: krwistych wczesnym rankiem, w godzinach południowych biało-błękitnych, wieczorem metalicznych. W dole warczały żółte maszyny budowlane, robotnicy w żółtych kaskach pracowali w celu dalszego skracania wolnej przestrzeni. Sobowskiego złościło i niepokoiło aroganckie przybliżanie się nieprzychylnych płaszczyzn; krocząc w zwartym szeregu, niczym kolejne zlodowacenie, toczyły przed sobą gruz, zmiatały z powierzchni materię, śmiech żywych, oddechy umierających. Nie uważał, żeby to było bezwzględnie konieczne. Nie wiedział, jak mógłby ten marsz powstrzymać.


 
 
 
powrót do str. głównej ksiazki