O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
Ale
patrząc dziś realnie, na tyle trzeźwo, na ile się da, mogę chyba
powiedzieć, że na moim życiu zaważyły trzy kobiety. Mam na myśli swoje
osobiste konfiguracje, bo jest jeszcze przecież osoba matki, moja córka,
ale to odrębne historie.
Na pewno zakochałem się
w Joli z Chorzowa. To było szczeniackie, młodzieńcze uczucie, ale nie mam
wątpliwości co do jego autentyzmu. Do dziś to magiczne imię dla mnie,
reaguję na nie, jak pies Pawłowa. Ten moment, o którym już pisałem,
związany z Jolą i wyjazdem na popijawę, wciąż mnie męczy. Przeczytałem,
czy usłyszałem gdzieś, jakiś czas temu, ciekawą teorię. Otóż według niej,
nie istnieje nic takiego, jak dość precyzyjnie zlokalizowane piekło, czy
niebo. Wszyscy ludzie trafiają po śmierci w jedno miejsce i oglądają
retrospektywnie całe swoje życie. Ale oglądają w szczególny sposób. Mają
możliwość prześledzenia wszystkich sytuacji, wszelkich decyzji i wyborów,
które miały wpływ na ich życie. Ale też zaniechań, lenistwa, braku
działań, braku reakcji. Taki przegląd alternatywnych rzeczywistości, jak
na filmie science-fiction. Inaczej mówiąc, gostek patrzy i widzi „co by
było, gdybym wtedy, na delegacji, we Wrocławiu, poszedł do tej knajpy?”,
„jak wyglądałoby moje życie, gdybym pożyczył wtedy w maju, te pięć baniek
wujkowi Zenkowi?” I tak wszystko, po kolei. Kiedy to przeczytałem,
natychmiast przyszło mi na myśl, że to iście szatański pomysł, i jeśli tak
jest naprawdę, to za nic nie chciałbym oglądać takiej retrospekcji swojego
życia. To rzeczywiście byłaby dla mnie piekielna kara. I znaczącym
momentem byłaby alternatywna historia konsekwencji tamtej decyzji, bo nie
mam żadnych wątpliwości, że całe moje życie potoczyłoby się inaczej,
gdybym owego letniego wieczoru został z Jolą.
Pisanie, a jeszcze
gorzej, mówienie o uczuciach, to dla alkoholika wyzwanie. Dopiero, gdy
trafiłem na DOO, zorientowałem się, że nie potrafię nazwać najprostszych
odczuć, że mylą mi się stany emocjonalne. I dopiero na terapii dotarło do
mnie, jak bardzo alkohol zubożył moją psychikę. Dopóki piłem, wszystko
było proste, w wymiarze czarno-białym, po jednej stronie byłem ja,
rozdarty emocjonalnie, żyjący w takim bólu egzystencjalnym, że Werter,
Faust, Gustaw, Konrad i cała ta ferajna to luźne szelki przy mnie, ja nie
„cierpiałem za miliony”, jeśli już, to za miliardy, za cały wszechświat;
po drugiej byli wszyscy ci „oni”, którzy ledwie otarli się o te dylematy
bytu i istnienia, jakie były moją codziennością — szczególnie po piątym
piwie. Wszyscy ci „inni”, co to uwzięli się na mnie. Alkoholik to wieczny
pechowiec: a to go kanary złapią, a to żarówka się przepali, a to
specjalnie rozkopią chodnik na drodze do ulubionego sklepu. Wciąż coś jest
nie tak, wciąż coś w poprzek. I adekwatnie do tego przeżywałem w zasadzie
tylko dwa uczucia: smutek i strach. Albo było mi żal samego siebie,
swojego życia, zmarnowanych okazji, albo bałem się tak naprawdę
wszystkiego: innych ludzi, sytuacji, w których trzeba było podjąć decyzję,
obowiązków. I byłem nieustannie zły na cały świat, tak wewnętrznie, od
środka. Widzieliście kiedyś, jak reagują ludzie postawieni w sytuacji
skrajnego zagrożenia? Co i jak robią? Bardzo często wpadają w złość.
Agresja to nierzadko tylko przykrywka, pod gwałtownością, złością
najczęściej kryje się strach, przekonanie, że nie poradzę sobie, że mnie
coś przerasta, że wymyka się spod kontroli. Staram się dziś o tym
pamiętać, przyjmować z pogodą ducha rzeczy, których nie mogę zmienić.
Dla mnie ta lekcja
odkrywania i nazywania na nowo uczuć była szczególnie bolesna. Przyszedłem
na Dzienny Oddział Odwykowy w przeświadczeniu, że jestem wyjątkowy.
Takiego, jak ja, to jeszcze tu nie mieli! Taki inteligentny, taki
oczytany, taki kulturalny. Patrząc dziś na siebie tamtego, z podziwu wyjść
nie mogę, że ludzie w ogóle mnie tolerowali i chcieli jeszcze rozmawiać.
Chociaż tak po prawdzie, w końcowym okresie picia tych ludzi niewielu już
zostało, głównie ci, z którymi mogłem się spokojnie napić.
I dopiero na którychś z
kolei zajęciach, gdy zmierzyłem się z kwestią wpływu uzależnienia na życie
mojej córki i moje relacje z nią, gdy nie wytrzymałem ciśnienia, emocji i
myśli, i najzwyczajniej w świecie popłakałem się, Ania — terapeutka
stwierdziła, że nareszcie dokopała się do prawdziwego mnie, przebiła się
przez niezliczoną ilość masek, jakie zakładam nieustannie.
|