3

 

O książce
Recenzje

Fragmenty
Zdjęcia

Zamówienia

Powrót do str.gł.

 

 

 


 

Teraz, całkiem niedawno, przeżyłem podobną sytuację, ale z odmiennego punktu widzenia. Poprosiłem mianowicie Wranglera, żeby był świadkiem na sprawie rozwodowej. Akt sporej odwagi z mojej strony, bo przecież wiadomo: albo spóźni się, albo przyjdzie nawalony, albo skacowany, albo w ogóle nie przyjdzie. Rozmawialiśmy parokrotnie, Wrangler zarzekał się na wszystkie świętości, że oczywiście: „Alkohol? Jaki alkohol? Na tę okazję przestaję pić już na tydzień przed terminem sprawy. Przyjdę jak spod igły, wysztyftowany, ogolony, gładziutki i pachnący”. Patrzyłem na niego, gdy składał te deklaracje, z ogromnym smutkiem, pamiętam jeszcze, jak ja, w podobnych sytuacjach, gdy ktoś usilnie prosił mnie, żebym tym razem nie nawalił, bo sprawa nad wyraz poważna, nieledwie przysięgałem na klęczkach, że - teraz to już hohoho! Kropli do ust nie wezmę, moje słowo droższe od pieniędzy! Po czym radośnie, w przeświadczeniu, że jestem już związany danym słowem, udawałem się w podskokach na piwo, bo przecież jeszcze to jedno i koniec! O co chodzi?! Przecież obiecałem! I za tydzień, w owym szalenie ważnym dniu, zaszczany, sponiewierany, bełkotałem w słuchawkę, że jakoś tak wyszło, sam nie wiem jak, no przecież tak bardzo chciałem, a tu, cholera, cały świat sprzysiągł się przeciw mnie, czy co! Tak samo widziałem Wranglera, który składając deklarację, że można polegać na nim, jak na Zawiszy, sięgał do torby po kolejne piwo, i nawet bez mojego jednego chrząkniecia, od razu ripostował: „O co chodzi? Martwisz się? Przecież powiedziałem, że za dwa dni przestaję pić całkowicie. Ale to za dwa dni, więc teraz jeszcze mogę”.

Dzień przed rozprawą byliśmy umówieni u mojej pani adwokat, na - jak ja to nazwałem - próbę generalną. Chodziło o to, żeby się zebrać razem, omówić, co nas może spotkać, ustalić ewentualnie jakąś taktykę. Dzwonię do Wranglera koło jedenastej w dzień, pytam czy pamięta. „Oczywiście, będę o 16.45 pod Rotundą, tak jak się umówiliśmy, zdążymy jeszcze zapalić, kancelaria mieści się dwieście metrów dalej, zdążymy na piątą, z palcem w twarzy”. Dobra.

O 17.30, siedząc już u pani adwokat i omawiając strategię na jutro, dostałem telefon. Wrangler. Nieco niewyraźnym głosem pyta, czy zdąży jeszcze? „Gdzie jesteś?” „Na Emilii Plater”. A więc dobry kwadrans drogi. Wkurwiłem się wtedy porządnie, powiedziałem, żeby sobie darował i wyłączyłem telefon.

Tak naprawdę najsmutniejsze w tym jest to, że on, umawiając się ze mną dwa tygodnie wcześniej, był absolutnie przekonany, że odpowiada za słowa, że naprawdę przyjdzie na próbę i później na sprawę, czyściutki, pachnący, w szczytowej formie. I ja wiem, że gdy obiecywał mi to, autentycznie wierzył, iż tak będzie. Innymi słowy mówiąc, nie kłamał, nie zwodził, nie czarował. Bezapelacyjnie chciał i starał się. Tyle, że zapomniał o jednej rzeczy: alkohol przebije się przez wszystko, jest absolutnym priorytetem, nadrzędną wartością. Reszta może poczekać. Ja na pogrzeb własnej matki poszedłem pijany jak bela. Gdyby nie to, że był to pogrzeb MATKI, w ogóle bym nie przyszedł. Tak jak na pogrzeb babci, matki mojej matki, osoby bliskiej mi przecież bardzo. Byłem tak pijany, że nie mogłem wstać z kanapy, nie mówiąc o chodzeniu. A przecież, w obydwu przypadkach, o terminie uroczystości wiedziałem z tydzień naprzód. Wystarczająco, żeby przetrzeźwieć, prawda? Żeby, przynajmniej w takim dniu, być w znośnej formie, wyglądać jak człowiek. Później można pić, ile wlezie, co więcej, właśnie później nikt nie będzie specjalnie zdziwiony, niewiele znam lepszych pretekstów do chlania, jak śmierć rodzonej matki. Co zresztą, nawiasem mówiąc, skwapliwie wykorzystałem.

Nie mam nawet jakichś specjalnie dużych pretensji do Wranglera. Spodziewałem się, że tego dnia, akurat tego konkretnego, złapią go kanary w autobusie, wybuchnie piecyk gazowy, zepsuje się sygnalizacja świetlna, dostanie temperatury 42 stopnie, przyjdą z administracji, prezydent ogłosi żałobę narodową i Bóg wie, co jeszcze, ale z pewnością wydarzą się wszelkie możliwe kataklizmy łącznie i weź się tu człowieku nie napij, jak takie cuda się dzieją wokół, właśnie, cholera - tego dnia! Kiedy piłem, często zastanawiałem się, czy faktycznie ktoś na górze nie uwziął się na mnie i specjalnie nie rzuca mi kłód pod nogi, ja miałem zawsze, w każdej sytuacji wyjątkowego pecha, „No, Heniek! Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło!” - i leci opowieść, przy której najśmielsze wizje science-fiction bledną.

I tak dobrze, że Wrangler nie cierpi na picie napadowe, że można w jakiś sposób przewidzieć jak i kiedy będzie nie do użytku. Prawdziwy kłopot jest wtedy, gdy tak, jak opowiadał Jurek z Grupy Krokowej: jedzie samochodem do domu, spokojniutko, powolutku, a tu jak go nie pierdyknie niepohamowana chęć napicia się! W te pędy zjeżdża na bok, migiem do najbliższego sklepu, biegusiem na jakikolwiek parking i sruuuuuu!!! Trzy browary prawie na raz. I do domu, ale już ostrożnie, bo teraz prowadzi po alkoholu. To dopiero jest Meksyk!!! Człowiek nie jest pewny dnia ani godziny. Nigdy tak nie miałem, przynajmniej na tyle rzadko, że nie kojarzę takich napadów u siebie. O, jak się już nachlałem, to co innego. Wtedy nie było szansy, żebym przestał.

Zazwyczaj dobrze wiedziałem, kiedy zbliża się moment przesilenia, chwila, od której już się nie zatrzymam. Schemat był w zasadzie za każdym razem identyczny: po pierwszym piwie wyrzuty sumienia i silne postanowienie, że na tym jednym skończę. Po drugim jeszcze większa złość na siebie, że nie wytrzymałem i pomysł, że trzy będą w sam raz. Po trzecim dopadała mnie złość na resztę świata i genialna myśl, że skoro przyswoiłem już trzy, to nie ma znaczenia, czy będą to te trzy czy osiem. I tak zawiodłem i tak, a przynajmniej napiję się jak biały człowiek i nikt, a już najmniej własna żona, nie będzie mi dyktował, ile i kiedy mam pić. Po ośmiu byłem nieszczęśliwy, biedny i niezrozumiany, z takimi dylematami egzystencjalnymi, że strach... I tak to szło. Po osiemnastu czułem się tak, że mógłbym blachę rzęsami pruć, wykładałem każdemu teorię względności i ze znawstwem rozprawiałem o psychologicznych mechanizmach uzależnienia.

 


 
 
 
powrót do str. głównej ksiazki