O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
Teraz, całkiem
niedawno, przeżyłem podobną sytuację, ale z odmiennego punktu widzenia.
Poprosiłem mianowicie Wranglera, żeby był świadkiem na sprawie rozwodowej.
Akt sporej odwagi z mojej strony, bo przecież wiadomo: albo spóźni się,
albo przyjdzie nawalony, albo skacowany, albo w ogóle nie przyjdzie.
Rozmawialiśmy parokrotnie, Wrangler zarzekał się na wszystkie świętości,
że oczywiście: „Alkohol? Jaki alkohol? Na tę okazję przestaję pić już na
tydzień przed terminem sprawy. Przyjdę jak spod igły, wysztyftowany,
ogolony, gładziutki i pachnący”. Patrzyłem na niego, gdy składał te
deklaracje, z ogromnym smutkiem, pamiętam jeszcze, jak ja, w podobnych
sytuacjach, gdy ktoś usilnie prosił mnie, żebym tym razem nie nawalił, bo
sprawa nad wyraz poważna, nieledwie przysięgałem na klęczkach, że - teraz
to już hohoho! Kropli do ust nie wezmę, moje słowo droższe od pieniędzy!
Po czym radośnie, w przeświadczeniu, że jestem już związany danym słowem,
udawałem się w podskokach na piwo, bo przecież jeszcze to jedno i koniec!
O co chodzi?! Przecież obiecałem! I za tydzień, w owym szalenie ważnym
dniu, zaszczany, sponiewierany, bełkotałem w słuchawkę, że jakoś tak
wyszło, sam nie wiem jak, no przecież tak bardzo chciałem, a tu, cholera,
cały świat sprzysiągł się przeciw mnie, czy co! Tak samo widziałem
Wranglera, który składając deklarację, że można polegać na nim, jak na
Zawiszy, sięgał do torby po kolejne piwo, i nawet bez mojego jednego
chrząkniecia, od razu ripostował: „O co chodzi? Martwisz się? Przecież
powiedziałem, że za dwa dni przestaję pić całkowicie. Ale to za dwa dni,
więc teraz jeszcze mogę”.
Dzień przed rozprawą
byliśmy umówieni u mojej pani adwokat, na - jak ja to nazwałem - próbę
generalną. Chodziło o to, żeby się zebrać razem, omówić, co nas może
spotkać, ustalić ewentualnie jakąś taktykę. Dzwonię do Wranglera koło
jedenastej w dzień, pytam czy pamięta. „Oczywiście, będę o 16.45 pod
Rotundą, tak jak się umówiliśmy, zdążymy jeszcze zapalić, kancelaria
mieści się dwieście metrów dalej, zdążymy na piątą, z palcem w twarzy”.
Dobra.
O 17.30, siedząc już u
pani adwokat i omawiając strategię na jutro, dostałem telefon. Wrangler.
Nieco niewyraźnym głosem pyta, czy zdąży jeszcze? „Gdzie jesteś?” „Na
Emilii Plater”. A więc dobry kwadrans drogi. Wkurwiłem się wtedy
porządnie, powiedziałem, żeby sobie darował i wyłączyłem telefon.
Tak naprawdę
najsmutniejsze w tym jest to, że on, umawiając się ze mną dwa tygodnie
wcześniej, był absolutnie przekonany, że odpowiada za słowa, że naprawdę
przyjdzie na próbę i później na sprawę, czyściutki, pachnący, w szczytowej
formie. I ja wiem, że gdy obiecywał mi to, autentycznie wierzył, iż tak
będzie. Innymi słowy mówiąc, nie kłamał, nie zwodził, nie czarował.
Bezapelacyjnie chciał i starał się. Tyle, że zapomniał o jednej rzeczy:
alkohol przebije się przez wszystko, jest absolutnym priorytetem,
nadrzędną wartością. Reszta może poczekać. Ja na pogrzeb własnej matki
poszedłem pijany jak bela. Gdyby nie to, że był to pogrzeb MATKI, w ogóle
bym nie przyszedł. Tak jak na pogrzeb babci, matki mojej matki, osoby
bliskiej mi przecież bardzo. Byłem tak pijany, że nie mogłem wstać z
kanapy, nie mówiąc o chodzeniu. A przecież, w obydwu przypadkach, o
terminie uroczystości wiedziałem z tydzień naprzód. Wystarczająco, żeby
przetrzeźwieć, prawda? Żeby, przynajmniej w takim dniu, być w znośnej
formie, wyglądać jak człowiek. Później można pić, ile wlezie, co więcej,
właśnie później nikt nie będzie specjalnie zdziwiony, niewiele znam
lepszych pretekstów do chlania, jak śmierć rodzonej matki. Co zresztą,
nawiasem mówiąc, skwapliwie wykorzystałem.
Nie mam nawet jakichś
specjalnie dużych pretensji do Wranglera. Spodziewałem się, że tego dnia,
akurat tego konkretnego, złapią go kanary w autobusie, wybuchnie piecyk
gazowy, zepsuje się sygnalizacja świetlna, dostanie temperatury 42
stopnie, przyjdą z administracji, prezydent ogłosi żałobę narodową i Bóg
wie, co jeszcze, ale z pewnością wydarzą się wszelkie możliwe kataklizmy
łącznie i weź się tu człowieku nie napij, jak takie cuda się dzieją wokół,
właśnie, cholera - tego dnia! Kiedy piłem, często zastanawiałem się, czy
faktycznie ktoś na górze nie uwziął się na mnie i specjalnie nie rzuca mi
kłód pod nogi, ja miałem zawsze, w każdej sytuacji wyjątkowego pecha, „No,
Heniek! Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło!” - i leci opowieść, przy
której najśmielsze wizje science-fiction bledną.
I tak dobrze, że
Wrangler nie cierpi na picie napadowe, że można w jakiś sposób przewidzieć
jak i kiedy będzie nie do użytku. Prawdziwy kłopot jest wtedy, gdy tak,
jak opowiadał Jurek z Grupy Krokowej: jedzie samochodem do domu,
spokojniutko, powolutku, a tu jak go nie pierdyknie niepohamowana chęć
napicia się! W te pędy zjeżdża na bok, migiem do najbliższego sklepu,
biegusiem na jakikolwiek parking i sruuuuuu!!! Trzy browary prawie na raz.
I do domu, ale już ostrożnie, bo teraz prowadzi po alkoholu. To dopiero
jest Meksyk!!! Człowiek nie jest pewny dnia ani godziny. Nigdy tak nie
miałem, przynajmniej na tyle rzadko, że nie kojarzę takich napadów u
siebie. O, jak się już nachlałem, to co innego. Wtedy nie było szansy,
żebym przestał.
Zazwyczaj dobrze
wiedziałem, kiedy zbliża się moment przesilenia, chwila, od której już się
nie zatrzymam. Schemat był w zasadzie za każdym razem identyczny: po
pierwszym piwie wyrzuty sumienia i silne postanowienie, że na tym jednym
skończę. Po drugim jeszcze większa złość na siebie, że nie wytrzymałem i
pomysł, że trzy będą w sam raz. Po trzecim dopadała mnie złość na resztę
świata i genialna myśl, że skoro przyswoiłem już trzy, to nie ma
znaczenia, czy będą to te trzy czy osiem. I tak zawiodłem i tak, a
przynajmniej napiję się jak biały człowiek i nikt, a już najmniej własna
żona, nie będzie mi dyktował, ile i kiedy mam pić. Po ośmiu byłem
nieszczęśliwy, biedny i niezrozumiany, z takimi dylematami
egzystencjalnymi, że strach... I tak to szło. Po osiemnastu czułem się
tak, że mógłbym blachę rzęsami pruć, wykładałem każdemu teorię względności
i ze znawstwem rozprawiałem o psychologicznych mechanizmach uzależnienia.
|