O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Zamówienia
Powrót
do str.gł.
|
„Pogranicza”, 6/2004
Leszek Szaruga
„Dzieci ojców pustyni"
Piotr
Mitzner: Pustosz.: tCHu,
doM
wYdawniczy,
Warszawa
2004. - 136 s.
Problem tożsamości zdaje się być w najnowszym
tomie Piotra Mitznera kwestią najważniejszą,
ale
też jest to tożsamość poddawana
nieustannemu sprawdzaniu, próbowaniu: „Pamiętać
o przodkach bez spadków
[...]
// pamiętać bez
pamięci // o sobie bez siebie" [***]
(Pamiętać o przodkach..);
„mówię że idę / a nie idę /
tylko chodzę / nieswój po nieswoim" (Dla
uchodźcy);
„jeszcze nie wiesz gdzie / i kiedy //
zostaniesz trafiony / zbłąkanym przodkiem"
(Starzyzna),
wreszcie:
Autoportret
wierny
odszedł
a wrócił
zbliża się
patrzy
nie wierzy
twoim
oczom
Ostatni zapis jest wyimkiem z zamykającego
książkę poematu Przy
drodze, który stanowi swoisty kolaż
podpatrzonych scen, refleksji i wspomnień. Otwarcie owego opisu tu i
teraz jest znakiem dystansu: „Ani czas ani miejsce". Kiedyś
„graliśmy w/ związki krwi" - teraz
„szukamy całości / w dziurawym" (Po cośmy).
Wędrówka, droga, wychodźstwo, zagubienie,
pomieszanie porządków - wszystko to nie sprzyja
jasnemu i wyraźnemu określeniu własnej tożsamości. Ale czy to
przeszkadza? Tak - przynajmniej
do pewnego stopnia, do chwili, w której niemożliwe, a przynajmniej trudne
staje się porozumienie
z innymi. W przestrzeniach i czasach
utrwalanych w wierszach tego tomu wybrzmiewa bowiem echo puenty
Azjatów Iwaszkiewicza:
„I czy się nasza wiedza tak
bardzo wzbogaci, gdy będziemy wiedzieli
czyliśmy to Europejczycy czyli
też Azjaci?". Rosyjski trop tej liryki wydaje się
niezmiernie ważny: wraz z autorem
przemierzamy kolejne odcinki
Dniepru, wchodzimy w obszar „Miasta Piotra", w którym cenzor i pisarz
Józef Sękowski, pieczętujący się imieniem „dwadzieścia
i dwa", gorliwie służący Imperatorowi Wszechrosji zwraca się do
petersburskich sfinksów:
„milczycie bo taka wasza sfinksia natura [...] // ale do Polaka psiamać /
milczycie inaczej". I za chwilę
w tym samym poemacie zaplatają się nurty
dwóch prądów: „Czarna Rzeczka / Druga
Rzeczka" - pierwsza odsyłająca
do śmierci Puszkina, druga do śmierci Mandelsztama, w gruncie rzeczy
tożsamych, gdy chodzi o relacje między Imperium
a intelektualistami. Wszystko to ułomki,
błyski zdarzeń i skojarzeń, które
kierują uwagę na tragizm
rosyjskiego losu, ale też na jego związki z losem polskim.
To
jednak, oczywiście - ważny skądinąd i wart
refleksji, zwłaszcza w kwestii poszukiwania tożsamości
- epizod tej poezji. Jej historyczne odniesienia
wszakże - sondujące kwestię pamięci
przeszłości i roli tej pamięci w dniu dzisiejszym - obejmują obszar dużo
głębszy:
Przecież są jakieś linki
wiążące mnie z Dzwonem Zygmunta
i szubienicą Traugutta
ale w
czyich rękach?
(Przy
drodze)
I
znów: jak dalece jestem za siebie odpowiedzialny,
a do jakiego stopnia poddany gotowym stereotypom? Jak z nimi grać? Może w
ten sposób:
Korona nie za luźna
żeby
się nie zsunęła
na
szyję[...]
No
trudno
jak
się nie uda
będzie reszka
(Przy
drodze)
Ten żart, jak wiele innych w
przedstawianym tomie, zakorzenia
poezję Mitznera w nurcie lingwistycznym.
Gra symbolami odsłania ich wieloznaczność,
umowność, a nawet zwodniczość.
Rzeczy i pojęcia nie dają się do końca zdefiniować:
„Nie uniesiesz wszystkich imion / które
ci nadaję wszystkich sensów / które ci
w łapki wkładam" (Rozmowa pana Linneusza z wiewiórką).
Językowe formuły ulegają tu nieustannemu prześwietleniu, jak choćby ta,
która mówi, że po lesie echo się
niesie:
a po
tym lesie
tylko
echo
samo
się niesie
drzewa trzeba
wyciągać końmi.
(Po lesie)
Znów
żart. Tylko żart? Otóż chyba nie tylko:
dopowiedzenie powiedzenia,
rozwinięcie go, językowe
rozegranie odsłania nowe światy, otwiera inne rzeczywistości lub
choćby pozwala dostrzec to, co
przemilczane, niedostrzegalne, niezwracające uwagi - tak dzieje się w
poetyckim komentarzu do aktu
boskiej kreacji:
Bóg
powiedział
dwukropek a dalej
już tylko szło i szło
stworzenie za stworzeniem
i nie
było między nimi przecinków
(Pierwsza
strona)
Dzieło stworzenia pochwycone jako zapis: tekst istnienia pochwycony w
epigramatycznej
formule - z lekka, delikatnie stylizowanej na
frazę
biblijną - jest całością, jest „jednym ciągiem"
wydarzeń, w który jesteśmy wpisani na równi z innymi istotami. Idziemy
razem z nimi,
za
nimi, pośród nich. Nie dziwi więc, że istnieje
w tej
liryce coś, co „dzieli noc / na akapity" (To co),
ze choć „każdy miał swoje
zdanie", to owe zdania znikają i „nie
ma zdań", pozostała ulica Bazaltowa,
przy której za czerwonym murem cmentarza „są kamienne kropki"
(Cmentarz przy ulicy Bazaltowej). Tak spotykają się tekst istnienia z
tekstem nieistnienia. I nie dziwi już, że Ars amandi Owidiusza
przemienia się - jak to u autora Metamorfoz - w dzieło, które
„będzie miało tytuł O sztuce
wygnania" (Owidiusz). W
końcu wszyscy jesteśmy
wygnańcami: z raju, z małej lub dużej ojczyzny, z języka w język.
Dlatego w puencie Starzyzny
czytamy: „To nie moje słowa / ja nie mam słów". Brak słów, skazanie
na słowa „nie moje", na słowa dane, podyktowane przez „zbłąkanych
przodków", to zderzenie z pustką, pustynią, na której musi
się odnaleźć wędrowiec: „Trzeba
dobrze otrzepać ubranie / bo z każdego
ziarna piasku / może wykiełkować pustynia // i z książek. Tylko
że ono jest / między nieodwracalnymi
kartkami / tomów które doniosłem
aż. tu / aż na koniec // [...]
Gdy
nikt
nie
widzi / na kamieniu / toczymy
ostatnie wolne ziarno // Dzieci
ojców pustyni". Dzieci eremitów,
pustelnicy społeczeństwa masowego
zanurzeni w słowach, w księgach. Ludzie
niepotrzebni, „dzieci ojców pustyni" - tak od
świata
już
oddaleni, że mu najbliżsi, gdyż ogarniający
całość, której nie sposób wysłowić. Tak
naprawdę me wiedzą, kim są, wciąż do
siebie dochodzą, wiedząc, ze im są bliżej, tym bardziej się od
siebie oddalają, ponieważ wciąż zwiększa się ich dystans wobec języka.
Mitzner wpisuje się więc w konstelację lingwistyczną
nieco odmienną od tej, którą kreował
swego czasu Barańczak. Skrótowość tych
wierszy pozwala odnajdywać ich pokrewieństwa
z poszukiwaniami
Miłobędzkiej, także Hoffmana, a
wcześniej z liryką Stanisława Jerzego Leca z jednej, Różewicza zaś
z drugiej strony.
|