O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Zamówienia
Życiorys
Powrót
do str.gł.
|
Jednego z wieczorów jesiennych, czekając znowu na gości, Lena najpierw
patrzyła, jak na brzeg rzeki zlatują się kawki, ciężkie i brzuchate, jakby
w ciąży. Kiedy się ściemniło, zaczęła rzucać karty i czytać, co mówią
postacie, które patrzą w lewo i widzą przeszłość. Lena, jak my wszyscy,
słabo znała swoją przeszłość. Dlatego ją wróżyła. Było już późno i dziwiła
się, że nikogo z nas jeszcze nie ma. W pewnej chwili ktoś zadzwonił. W
drzwiach stanął Czytelnik, z butelką i papierowym kubkiem.
— Dziwi mnie, że inni nie przyszli, jak zwykle w czwartek — powiedziała
Lena.
— Bo dzisiaj jest środa — odparł Czytelnik.
Usiadł w fotelu na kocie (czego kot nie zauważył) i nalał sobie wody do
szklanki. Lena zdziwiła się, że jej nie częstuje. Spytała, dlaczego
przyszedł we środę.
— Nie dokończyłem opowieści i powiedziałem sobie, że zrobię to dziś.
Pamiętam dzień, kiedy zacząłem ją czytać. Nie było tu jeszcze nikogo,
tylko ty i ten pokój. Pamiętam ustawienie wszystkich sprzętów. Pamiętam,
że jednym oknem napływał z podwórza zapach paprykarzu, a drugim woń
przypalonego mleka. Pamiętam, jak przerwano mi czytanie i musiałem zejść
do piwnicy. A było tak pięknie...
— Czy mi się zdaje — wpadła mu w słowo Lena — że zeszłym razem miałeś
czarne oczy, a nie żółte?
— Całkiem możliwe — powiedział. — To pewnie ze strachu. Od jakiegoś czasu,
zamiast snów, miewam strachy... Ty na pewno masz piękne sny i wiem, że
lubisz je opowiadać.
— Skąd wiesz, że lubię?
— Przecież o tym przeczytałem.
— Gdzie?
— Jak to gdzie? W tej opowieści.
— To kłamstwo Ingeriny. Rzeczywistość przedstawia się niestety całkowicie
inaczej. Mnie się w ogóle nic nie śni. Każdej nocy ktoś idzie przede mną i
otwiera drzwi moich snów, ale ja nie potrafię wejść. Nigdy nic mi się nie
śniło. Niestety, Bóg nie zagląda do naszych myśli, ale do naszych snów.
Tam czeka na nas ze swoją miłością. Mnie to zostało odebrane... Chyba
dlatego lubię opowiadać sny. A ponieważ swoich nie mam, muszę zmyślać albo
opowiadać cudze. Ciebie interesuje mój, a nie cudzy sen, prawda?
— To rzeczywiście przykre. Mogę ci jakoś pomóc?
— Możesz. Moi przyjaciele wspominają o filmie, który widzieli wszyscy
oprócz mnie. Opowiesz mi ten film?
— Który? — spytał zaciekawiony Czytelnik.
— Trzeci człowiek. Widziałeś go?
— A jakże, naturalnie. Oglądałem go dwa razy. To mój ulubiony film.
— Tylko dwa razy? — zdziwiła się Lena.
— Dwa razy dziennie. W Kinotece. Raz po obiedzie, drugi raz po kolacji.
Przez cały miesiąc. Potem przestali go wyświetlać. — I Czytelnik zaczął
opowiadać Lenie film Trzeci człowiek.
W pewnej chwili Lena przerwała mu pytaniem. Nie zdążył opowiedzieć jej
sceny, kiedy Orson Welles i Joseph Cotten spotykają się na wiedeńskim
Praterze w olbrzymim diabelskim kole.
— A ten Orson Welles był przeciwko dzieciom? — brzmiało pytanie Leny.
— Nie tyle on, ile ta postać w filmie.
— Co znaczy postać w filmie?
— Mniej więcej to, co ty w tej opowieści.
— Naprawdę?... A jak tam u was? Tak jak na filmie? Czy tak jak tutaj, w
książce?
— Jak ci to powiedzieć... Pory roku nie są takie, jak w książce. U was
jest teraz jesień, ptaki latają przez deszcz i mokrą pajęczynę, a tam u
nas wiosna...
Patrzył na nią, jak przez wodę.
— Nie chodzi mi o to. Jak tam żyjecie? — spytała Lena.
— Życie boli. Każdy mój ruch jest błędny i każde słowo błędne. A za każdy
z tych błędów drogo się płaci... Przyszłość jest u nas jak bezkresna
bezsenność. Człowiek jest jak ślimak, swoją śliską przeszłość zostawia za
sobą w postaci przeźroczystego śladu, a przyszłość dźwiga na plecach jak
muszlę, w której zwija się co wieczór, by spędzić w niej noc...
— O, kurka, aleś to wymyślił! A wiesz, nie o tym chciałam. Czy to prawda,
że tam u was jest wojna, spadają bomby i nie ma już wieży na wzgórzu Avala
ani mostów w Nowym Sadzie?
— Tak, prawda.
— I można zginąć?
— Można.
— Ty też możesz?
— Każdy może.
— Nie wracaj tam. Zostań chociaż na noc. Tu, w mojej opowieści, jesteś
bezpieczny.
Uśmiechnął się. Lena ścisnęła go za rękę. Poczuła, że pod wpływem jej
dotknięcia ta ręka zaczyna rosnąć. A na dłoni, którą go dotknęła, pojawiły
się wąsy. Czytelnik pocałował Lenę, a kiedy wszedł w nią, poczuła, że
głęboko w niej bije jego olbrzymie serce.
Zmęczeni miłością zasnęli. We śnie tak przytulał się do niej, że wkrótce
znalazła się na krawędzi łóżka. Aby nie spaść, wstała, okrążyła łóżko i
położyła się za plecami chłopaka.
Kiedy się obudziła, zniknął. Nie przyszedł w następny czwartek, nie
przyszedł nigdy więcej.
— Czemu się nie pojawia twój ulubiony Czytelnik? — spytała pewnego
czwartku Ida.
— A po co miałby się pojawiać? — wypaliłam, bo zawsze potrafię wyczytać z
twarzy, jak się kto i z kim całuje. — On się wspaniale całuje — dodałam —
a Lena nie umie. Czego miałby tu szukać? Teraz zaprosimy jakąś
czytelniczkę i podsuniemy jej Pawła Bornemisę. Na pewno jej się spodoba i
nie ucieknie, jak kawaler Leny...
— Może Czytelnik Leny poległ i dlatego nie przychodzi — powiedział w
zamyśleniu Paweł Bornemisa, a Lena ścierpła.
Czasami, pod wieczór, wspominała film, którego nie opowiedział jej do
końca, wspominała smak pocałunków, które w niej zostawił. Wspominała jego
spojrzenie, które długo podążało do niej, zmieniając po drodze kolor: z
żółtego na niebieski, zielony, niebieskozielony, białawy, czerwony,
czarny. Wydawało jej się, że jest on jak czarodziejski kamień, który
promieniuje...
— Gdy przyjdzie wieczór, zechciej o mnie pomyśleć — szeptała czasem. —
Wystarczy to zamiast kolacji. A rano, na śniadanie, uśmiechnij się do
mnie...
|