O
książce
Recenzje
Fragmenty
Zdjęcia
Zamówienia
Życiorys
Powrót
do str.gł.
|
Witaj! Gotów jestem się założyć, że wiem, co teraz robisz. Czytasz
książkę. Może byłoby lepiej, bracie, gdybyś jej nie czytał, ponieważ tu, w
książce, leje deszcz. Leje jak z cebra. Jeżeli się jednak zdecydujesz na
to opowiadanie, najlepiej będzie je czytać jesienią, i to późną, kiedy już
zapachnie śniegiem. Bo tak czy inaczej, będziesz musiał wejść w nie
podczas ulewy, a wyjść podczas zamieci.
I jeszcze coś. Wchodząc tutaj, najlepiej, przyjacielu, byś nie miał przy
sobie nic cennego, na przykład drogiego zegarka czy złotego sygnetu. A
dlaczego, to sam zobaczysz, jak by powiedział ślepiec. Bo tutaj jest,
musisz wiedzieć, pchli targ. Pchli targ rozciąga się na Zboczu Sawskim, od
targu na Zielonym Wieńcu ku przystani w dole, a kończy się przy ulicy
Gavrila Principa, przed domem Manaka.
— Czego mam szukać na pchlim targu w taki deszcz? — pytasz.
A odpowiedź jest prosta:
— Kto musi, pójdzie, kto nie musi, nie pójdzie na targ. Nie zwariował. A
więc wybieraj. Jeżeli nie pójdziesz, zamknij tę książkę, w której, jak
widzisz, nadal leje jak przed potopem. Pospaceruj na słońcu, którego
prawdopodobnie nie brak poza jej okładką...
Jak to? Wybrałeś jednak ulewę?
Tu, gdzie jesteś teraz, przed domem Manaka, człowiek w mokrym kapeluszu, z
dwiema suszonymi rybami na nogach zamiast butów, zachwala zniszczone
fortepiany, które z wielką korzyścią sprowadza do Belgradu z Ukrainy. A
dziewczyna obok niego sprzedaje palczaste „myślące skarpetki”, które
zależnie od potrzeby grzeją, chłodzą albo zmieniają kolor. Skarpetki są
damskie, jednorazowe, odwracasz się więc w stronę lustra z dziurką, które
sprzedaje ta sama dziewczyna. Ładna jest, oczy ma jak bławatki zanurzone w
wodzie święconej w dniu Objawienia Pańskiego. Lustro zaszło mgłą na
deszczu, toteż biedaczka przeciera je marną papierową chusteczką, to znów
myje i suszy swoimi przepięknymi włosami. Prawdziwie rosyjskimi. Skręciły
jej się na deszczu. Zapatrzyłeś się w nią, serce cię boli, że te cudowne
loki tak się marnują, a ona myśli, czy daj Boże, kupisz lustro, żeby mogła
czym prędzej schronić się przed tym deszczem w jakimś suchym miejscu...
— Lustro jest naznaczone, ma dziurkę — mówisz, niby to zainteresowany jej
towarem.
— To jest w nim najcenniejsze — odpowiada. Przewleka przez dziurkę kawałek
sznurka, wiąże pętelkę, zakłada na palec i tak trzyma lustro, żebyś się
przejrzał.
— Dziurka najcenniejsza? To dlaczego nie sprzedasz mi dziurki bez lustra?
— Dlatego, że nie zajmuję się takimi sprawami. Wstyd, paniczu.
— W takim razie skąd wiesz, ile kosztuje dziurka?
— Niestety wiem. Jedyna ze wszystkich byłych właścicieli tego lustra
spojrzałam nie w lustro, ale w dziurkę. Znajduje się ona w miejscu, gdzie
jego ognisko się uzwierciedliło.
— I co zobaczyłaś?
— Lepiej niech pan nie pyta.
— Jeżeli więc je kupię, nie powinienem zaglądać do dziurki w lustrze?
— Za nic w świecie.
Co tu robić: wracać przemoczony do ostatniej nitki, a bez lustra, czy
kupić lustro na tym deszczu, za pół darmo, chociaż nie potrzebuję ani
lustra, ani tej dziurki? Odpowiedź brzmi - ma się rozumieć — podobnie jak
przed chwilą: kto musi, kupi, kto nie chce, nie musi. A ten, kto nie musi,
pójdzie do domu bez lustra z dziurką. Nie ma dla niego miejsca w tej
ulewie i w tym opowiadaniu.
Jeżeli kupisz lustro, zaniesiesz je do domu i oczywiście zajrzysz do
dziurki, bo inaczej po co ten cały trud? Zajrzałeś zatem do dziurki i —
nic. Splunąłeś, zakląłeś i położyłeś się spać, myśląc, że tylko wyrzuciłeś
pieniądze. Rano chcesz się ogolić przed nowym lustrem. Namydliłeś twarz,
przeciągnąłeś ostrzem po policzku, jak zwykle. Patrzysz, a w lustrze nikt
się nie goli. Siedzi tam i czesze się jakaś ładna dziewczyna. Jakby ta,
która sprzedała ci lustro.
— Czego szukasz w moim lustrze? — pytasz.
— Nie jestem w pana lustrze, to pan jest w moim.
— Od kiedy?
— Niech pan trochę poczeka, to pan zobaczy.
— Na co mam czekać?
— Aż na przykład poczuje pan głód. W moim lustrze nie można jeść, póki ja
nie usiądę do śniadania.
Tobie, oczywiście, przykrzy się taka rozmowa. Machasz ręką, ale jeżeli
chodzi o golenie, lustro rzeczywiście nie nadaje się do użytku. Wycierasz
pianę ręcznikiem i chcesz wyjść z pokoju, ale nie możesz. Stałeś się jakby
więźniem. Tłuczesz w drzwi, stukasz w lustro, krzyczysz przez dziurkę —
nic. Ruszać się możesz tylko w miejscach, które odbijają się w lustrze. A
w lustrze widać część łazienki, drzwi do pokoju, pewnie do sypialni,
wejście do domu i jedną półkę z książkami. Pod półką stoi kanapa, a dalej
sterczy róg stołu. Cudze mieszkanie... I to małe, wiadomo, ile ruchów na
godzinę w nim się zmieści.
Nieco później dziewczyna przyniosła na tacy kawę i dwie bułki z miodem
orzechowym.
— Kupiłam to z tych pana pieniędzy — powiedziała, zabierając się do
jedzenia, tak że i ty zdołałeś zaspokoić pierwszy głód.
Kawę piła z męskiej filiżanki, z opaską podtrzymującą wąsy. Wypiła,
pokazała ci filiżankę i spytała:
— Wie pan, co to jest? — I nie czekając na odpowiedź, dodała: — Jeżeli pan
wie, to znaczy, że czytał pan Joyce’a, jeżeli nie, znaczy, że pan nie
czytał...
— Pozwolisz mi wyjść? — przerwałem.
— To nie zależy ode mnie. Jak pan chce wyjść z lustra, w którym pana nie
ma? Może w nocy, jeżeli mi się przyśni, że wyszedł pan na ulicę...
Zostałeś więc w pokoju. Nazwijmy to tak.
Wieczorem dziewczyna znowu pojawiła się w mieszkaniu, czyli w lustrze.
Widziałeś, jak wchodzi, zdejmuje bluzkę i stoi goła, jakby ciebie nie
było, jakbyś nie istniał. Skropiła się perfumami „Kwiat herbaty”,
pomalowała liliowym różem obie piersi. Wyrwała sobie dwa włosy, z każdego
zrobiła pętelkę, nałożyła na brodawki i zacisnęła węzły. Na widok
napęczniałych brodawek wyraz zadowolenia pojawił się na jej twarzy.
Włożyła białą sukienkę, przez którą przezierały piersi jak dwa ciemne
owoce. W końcu zwinęła włosy w kok, który przypominał struclę z kwaśnego
ciasta z rodzynkami.
— Dobrze wyglądam? — spytała. Zgasiła światło i wyszła, zostawiając cię w
mroku.
Co było robić? Oczywiście zdrzemnąłeś się na kanapie.
Wróciła koło północy. Zrzuciła sukienkę, koszulę i wykąpała się w
łazience, częściowo widocznej w lustrze.
Potem zniknęła w sypialni. Poszła spać.
Ty nie mogłeś zasnąć, bo chociaż nie widziałeś dziewczyny, przeszkadzał ci
jej sen. Czułeś tam w lustrze, co jej się śni w sypialni. Śniło jej się
coś w języku rosyjskim. W kiepskim rosyjskim. To nie pozwalało ci zasnąć.
Następnego wieczoru nigdzie nie wyszła.
— No, trochę pogadamy o byłych właścicielach lustra z dziurką —
powiedziała. — I o ich losach. Gdzie to lustro nie wisiało! Czego nie
widziało! Widziało, na przykład, wszystkie siedem grzechów głównych.
Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i
piciu, czyli obżarstwo i pijaństwo, gniew, lenistwo. Są one śmiertelnie
niebezpieczne, ponieważ grzesząc, ledwie je zauważamy. Wydają się
niewinne, jakby były częścią naszej natury, i nie bardzo przypominają
grzechy. A tymczasem są źródłem wszystkich innych grzechów... Pan jest,
powiedzmy, uosobieniem lenistwa. Zostanie to udowodnione, niech pan tylko
trochę zaczeka. Nie wiem, czy zdołam po kolei opowiedzieć każdy szczegół.
Ale lepsze to, niż gdyby miał pan siedzieć sam po ciemku. — Tu dziewczynie
rozjaśniły się oczy i zaczęła swoją opowieść.
|